poniedziałek, lipca 10, 2006

I. Drugi Dzień Gromów - pałac pana Seppun Moritomo

Nie istnieją żadne sekrety.
Nie istnieje głębokie zrozumienie.
Pustka jest wszystkim, Pustka jest niczym.
To taniec Żywiołów.
- Tao Shinsei

12 dnia miesiąca Doji (Kozła) 1129 roku


Już pół roku minęło od czasu, gdy Czarny Lew - a obecnie Cesarz Toturi I (oby Fortuny były dlań zawsze łaskawe!) - zamieszkał w stolicy - Otosan Uchi, a plugawy Fu Leng przypłacił swoje knowania śmiercią.

Pół roku medytacji, pół roku rozmyślań z dala od świata tętniącego życiem... Moją najwierniejszą towarzyszką była ogrodowa śliwa, której nagie, umęczone gałęzie rzucały cień na ściany mego pokoju. Wojownicy wciąż walczyli z niedobitkami z Krain Cienia, wielcy panowie rękami chłopów doprowadzali do porządku swe ziemie... Po zakończeniu walk samuraje wciąż umierali od ran, chorób i wycieńczenia, coraz większe grupy roninów tułały się po Rokuganie. Nadeszła wiosna, a z nią nowe życie, nowa nadzieja - śliwa zazieleniła się pączkami pierwszych liści, a potem przybrała sie w aromatyczną, różowawą biel kwiecia, zaś moja przewodniczka duchowa czcigodna pani Isawa Kaede wyszła za mąż za miłościwie panującego nam Toturiego I. Kraj podźwigał się po wojennych trudach. Wiosna minęła, lato rozkwitało pełnią barw i zapachów, śliwa w ogrodzie w sutej zielonej sukni przyozdobiła się owocami rumieniejącymi od blasku Pani Amaterasu...

Jakimż miłym zaskoczeniem było dla mnie otrzymanie wiadomości od pana Seppun Moritomo, którego ciężarną małżonkę Fortuny zezwoliły nam uratować. Gustownie wykaligrafowane zaproszenie informowało o rychłych narodzinach syna i w wytwornych słowach zapraszało do odwiedzenia letniego pałacu pana Moritomo.
Czcigodna Isawa Kaede zechciała przekonać mnie do podróży, opuściłam więc bezpieczne i ciche mury Kyuden Isawa, pożegnałam mą drogą Przyjaciółkę Śliwę oraz jej opiekuńcze kami i wyruszyłam w drogę. Zrządzeniem Fortun okazało się spotkanie mych towarzyszy, z którymi stawialiśmy czoła wrogom Rokuganu w ostatniej bitwie pod Otosan Uchi. Pan Seppun Moritomo najwyraźniej pragnie godnie uczcić przyjście na świat swego potomka i uhonorować samurajów, którzy uratowali jego małżonkę. Bardzo to godne z jego strony i tym bardziej utwardza mnie w słuszności codziennych modlitw o pomyślność rodziny Seppun.
W ostatniej gospodzie na szlaku przed osiągnięciem celu nastąpiło niecodzienne wydarzenie. Zatrzymała się tam również pewna szykowna skorpionia dama, pani Bayushi Nunchunyo, bywała na dworze i najpewniej dość znaczna, gdyż służba odnosiła się do niej z najwyższym szacunkiem. Zechciała ona poprosić Seiishina oraz mnie o pomoc przy kuracji jej yojimbo. Został on raniony zatrutą włócznią podczas walki z plugawymi bakemono. Rana wydawała się zaiste poważna. Ten mdlący zapach i sącząca się niezdrowa... krew, ah... jedynie Fortuny wiedzą ile sił mi wówczas dały, bym mogła pewnie ustać na nogach i asystować towarzyszowi. Trzeba przyznać, że Samui Seiishin zna się na rzeczy, oczyszczanie takich ran i zajmowanie się chorymi to dlań nie pierwszyzna. Jakie zrządzenia Fortun uczyniły go wędrującym po traktach przymierającym z głodu roninem, nie zaś uzdrowicielem świątynnym? Cóż, może kiedyś dane mi będzie poznać choć część jego losów... Jednakowoż ów samuraj został uleczony, co zasługą Seiishina głównie się stało.

Ostatniego dnia podróży przejeżdżaliśmy opodal lasu. Nie wiedzieć czemu wędrujący za nami ashigaru pana Kakity wydawali się niespokojni... aż do chwili, gdy napotkaliśmy pewnego Nezumi, który oświadczył z nieukrywaną satysfakcją, iż ukrywające się w lesie bakemono zostały wytępione. Pomyślna to wieść, cała okolica pewnikiem odetchnie z ulgą.

Gdy ostatecznie dotarliśmy na miejsce, sokół pana Masakatsu wydał się dziwnie niespokojny. Z początku pomyślałam, że to z powodu bliskości ludzkich budowli i ich licznych mieszkańców. Gdy usłyszałam jednak głuche uderzenia młotów we wbijane w ziemię drewniane pale, zdało mi się, jakoby cała okolica, włączając w to okoliczne kami, pogrążona była w smutku, tudzież cichej kontemplacji... Wkrótce wszystko stało się jasne - gdy tylko spotkaliśmy postawnego inżyniera z klanu Kraba zwanego Kaiu Surai, który doglądał postępów przy budowie palisady wokół pałacu. W kilku słowach zechciał nam nakreślić sytuację. Niedługo potem stanęliśmy przed umartwionym obliczem pana Seppun Moritomo, który obwieścił nam nowinę: jego droga małżonka odeszła do krainy przodków umierając przy porodzie. Zrządzeniem Fortun łaskawym dziecię jednak przeżyło. Mimo to, gospodarz wydawał się przez większość czasu niemal przebywać w melancholijnym zamyśleniu, jakby nieobecny umysłem. Tak oto człowieka zmienić może śmierć ukochanej osoby... tak, można rzec, że i ja coś o tym wiem, choć z panem Moritomo i głębią jego bólu porównywać się nie śmiem. Nie godzi się pochopnie opuszczać miejsca tkniętego taką tragedią, przeto postanowiliśmy zostać na miejscu, starając się wspomóc gospodarza choćby samą swą obecnością, gdyż wydawał się nieco ożywać w naszym towarzystwie. Pan Moritomo zdołał nas nawet zaprosić na odświętną kolację najbliższego wieczora. Takiemu zaproszeniu nie sposób było odmówić... wszak gdym nań zerkała, serce me niemal rozdzierało się ze smutku, widząc jego udrękę, niemal jak na dłoni widząc jego przyszłość, każde spojrzenie na syna zaprawione goryczą, przypominające o śmierci małżonki, która oddała życie, by mógł narodzić się potomek rodu. O Fortuny, dajcie mu siłę i wejrzyjcie łaskawie na jego syna! Czas mi pomedytować nad ludzkich losów zmiennością i trudami, czas uchylić ździebko zasłonę mej przeszłości...

Gdzieś, hen, z oddali dobiega wyraźny, łagodny głos mego Mistrza:
Pamiętaj, Noriko, Pustka jest Wszystkim - Pustka jest Niczym...

Brak komentarzy: