piątek, lipca 21, 2006

II. Porwanie Pierworodnego

Trzeba nauczyć się widzieć to, co powinno się zobaczyć,
nie zaś to, co inni chcieliby, byś widział.
- Tao Shinsei

12/13 dnia miesiąca Doji (Kozła) 1129 roku

...Pustka jest Wszystkim, Pustka jest niczym...

KRZYK! Dźwiękowa manifestacja bólu, cierpienia w zamknięciu, zniewolenie w krzyku...

Pięć miejsc. Pięć kolorowych kamieni. Nie, cztery.
Otwieram się na wszystkie żywioły...
...
widzę zielone wstęgi, wirujące szaleńczo
czuję biel kotłujących się straceńczo podmuchów
słyszę nieprzerwany szum wodnego błękitu bijącej przerażoną pianę
wyczuwam pełgającą czerwień oszalałego ze strachu płomienia
...

...a potem tylko... ja.
Ciemność.
Pustka.


Niespodziewany szelest, nagłe rozdarcie przebijanego papieru - otwieram nagle oczy. Dlaczego jest już tak ciemno? Ta czarna sylwetka, błysk ostrza! - od tej chwili wszystko potoczyło się niezwykle szybko.

Ah, niewiele pamiętam z tamtej nocy, jedynie nieskładne obrazy stają mi przed oczyma. Najwyraźniej spoglądając w lustro podczas szykowania się do uroczystej wieczerzy, zapadłam w trans, którego kontrolować nie mogłam. Nie pierwszy to raz wszak, gdy... ale nie o tym miałam pisać, zechciej wybaczyć mi chwilę zapomnienia, cierpliwy pergaminie. Pamiętam krótką modlitwę do Fortun, z nagła wyszeptane słowa - udało mi się ukryć przed wzrokiem napastnika. Ninja - pomyślałam wtedy z ogromnym zdziwieniem. Wcisnąwszy się w kąt pokoju, błagałam duchy Przodków w myślach o opiekę, by bezszelestny przeciwnik mnie nie dostrzegł. Z pomocą jednak nadciągnęli, zwiastowani przez dźwięk drącego się papieru, panowie Masakatsu i Seiishin, którzy w kilku precyzyjnych ruchach rozprawili się z nocnym zabójcą. Jego krew... jego krew... wciąż pamiętam czerwone plamy, czerwień na mnie, skropione czerwienią kimono, czerwone plamy na... czerwone plamy wszędzie wokół...
Koniec jego życia, które mógł przecież prowadzić dalej, zestarzeć się z opiekuńczą małżonką i gromadką dzieci u boku. Niechaj duchy Przodków zaopiekują się nim tam, dokąd podąży w swej dalszej wędrówce...

Gdy nareszcie się otrząsnęłam, wokół panowała cisza... nade mną stał jedynie pan Samui Seiishin, jak zawsze spokojny, milczący. Przekazał mi mą sakwę ze zwojami i ruszył przed siebie, czujnie rozglądając się. Niewiele myśląc, podążyłam za nim, mając przed sobą jego proste, szerokie plecy, dodające mi otuchy. Wpatrywałam się tylko w nie, nie chcąc zerknąć w żadną inną stronę, by nie ujrzeć kolejnych ofiar, kolejnych czerwonych kwiatów śmierci, kolejnych żyć przerwanych zbyt wcześnie, być może i żyć mych towarzyszy... nie. Nie miałam wtedy na to siły, Fortuny, przebaczcie mi!
Po zejściu na dół, zmyliłam krok, rozproszyłam uwagę na ułamek chwili - czerwień, krew, yari, trupy ludzi i... na wszystkie kami - pokonany Oni! A nadto jeszcze tamta zbroja, misternie wyrzeźbiona maska... Czyżby to... ah, Fortuny świadkiem, żem myślała, iż czas się cofnął, me serce drgnęło zdradziecko... Nie, to nie mógł być on. Za dużą próbą były wydarzenia tamtej nocy. Pamiętam jeszcze, że potrząsnęłam głową, przymknęłam oczy; jedynie mój słuch zanotował szelest szat, ciche rozmowy i zwięźle rzucane polecenia. Ciężkimi ranami pana Masakatsu, który ukazał wielkie męstwo, walcząc z potwornym Oni-zabójcą, zajął się niemal nie wytrącony z równowagi pan Seiishin. Chciałabym takim spokojem i równowagą ducha dysponować w podobnie trudnych chwilach.
Pan Seppun okazał się być ranion najpoważniej, bronił zapewne swego potomka. Nim również zajął się z sukcesem niewzruszony pan Seiishin, moje modły były wciąż przy nim. Nadzieję w Fortunach należy pokładać, by pozwoliły naszemu gospodarzowi na powrót do zdrowia, a przynajmniej na odżegnanie śmierci znad jego łoża.

Ledwie kiełkujący wstyd z powodu niemożności dotarcia na uroczystą kolację wyrwała z korzeniami paląca obawa - mały Mikadori, dziedzic pana Seppun! Czy zdrów, czy przeżył aby?! Dopiero wtedy mój umysł zdołał ogarnąć sytuację na tyle, by dojść do logicznych wniosków. Wszak to on, nasz nowonarodzony malec, musiał być przyczyną tego zajścia. Przed oczami stanęły mi wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Matki i dziecka chciał przecież sam Yogo Yunzo!
Oni, Ninja, Skorpion tutaj... wszystko zdaje się pasować do siebie. Rozesłałam służbę w poszukiwaniach, sama udając się pospiesznie do pokoju dziecinnego. Niestety przybyłam za późno - może odnieśliśmy zwycięstwo nad plugawymi napastnikami, ale to oni okazali się mieć ostatnie słowo. Ktoś z nich musiał najpewniej zakraść się tutaj i porwać malucha wprost z jego łóżeczka, pozostawiając wszystko w nieładzie. Spieszyć się musiał ogromnie. Biedne dziecię, niechaj Fortuny je mają w opiece!

Dołączyć po chwili do mnie zechciał pan Seiishin, wyjaśniając przy tym, że ów Skorpion zwinnie z yari się sprawiający, niejaki Shosuro Yokuri, to nie napastnik, a samuraj co z pomocą nam przyszedł; bez którego z pewnością nie poradzilibyśmy sobie z odparciem ataku porywaczy. Cóż. Nie pierwszy to Skorpion, który okazuje się być zupełnie kimś innym, ta lekcja wyryła się głęboko w mym sercu.
Pan Seiishin potwierdza me przypuszczenia co do pierworodnego syna pana Seppun - duchy rzekły mu, iż dziecko jest "naznaczone znamieniem swego ojca". Czyżby pan Moritomo ukrywał jakąś mroczną prawdę? Nie, nie on, ciężko ranny, leżący bez zmysłów... A jeśli... jeśli Mikadori to nie owoc jego lędźwi, a... Przerywam me myśli w tym miejscu, nie godzi się, by pewne słowa i domysły rzeczy plugawych spłynęły na ten śnieżnobiały, niczym nie skalany pergamin.

Nie namyślając się długo, postanowiłam zagłębić się w medytacji, podążyć śladem porywaczy. Czegóż więcej chcieć bym mogła, niźli zadzierzgnięcia przyjaznej więzi z miłym bratem Kitsune? I oto jest - młody ciekawski lisek zezwolił, bym podążała wraz z niego oczami i uszami, tam dokąd prowadzi świeży trop. Wkrótce dzielny Kitsune czai się w przydrożnych krzakach, ukazując mym zmysłom swoje wrażenia. Porywaczy jest sześcioro, po zdjęciu wierzchnich ciemnych szat (wciąż na ich wspomnienie przebiega mnie dreszcz!) okazują się być ku mojemu zdziwieniu trójką Skorpionów oraz trójką Żurawi...
Cała grupa wraz z niemowlęciem (w tym miejscu odnotować muszę, że dbali o dziecię z nadzwyczajną atencją, widać włos z głowy mu spaść nie może - to tylko pogłębiło moje złe przeczucia) wyruszyła traktem prowadzącym przez pustkowia i niewielkie wioski w kierunku Ryoko Owari. Miasto Kłamstw, właśnie tam... Młody brat Kitsune zaofiarował się podążać ich śladem, zaintrygowany całą sprawą, poniekąd rozweselony myślą dalszej wycieczki i obserwacji obyczajów zabawnych dwunogich istot. Wskazywać nam będzie w przyszłości drogę w swej niezmiernej bezinteresownej dobroci, jakiej wśród ludzi niemal napotkać nie można.

Wkrótce wyruszyliśmy w drogę - wraz z ciężko rannym panem Seppun na wozie, poznanym niedawno panem Kaiu oraz z panem Shosuro, naszym nowym towarzyszem (zaiste, w jego głębokich, ciemnych oczach można wyczytać tak wiele i zarazem tak niewiele) - podążając śladem porywaczy. Gdy dotarliśmy do miejsca, gdzie owi samuraje bez czci i wiary ukryli swe szaty oraz ekwipunek, odnaleźliśmy jedynie dół pełen plugastw naznaczonych Skazą Cienia. Bezzwłocznie trzeba oczyścić teren z owych wynaturzeń! Wyszeptałam krótką modlitwę z prośbą do okolicznych duchów, by czujność okazały do czasu, gdy sprowadzimy stosowne osoby, czcigodnych kapłanów, którzy zechcą to miejsce oczyścić.

Dla pewności ponownie zadzierzgnęłam więź z lisim bratem - grupa samurajów z dzieckiem nadal podążała szlakiem do Ryoko Owari. Wyczułam rozbawienie młodego Kitsune, gdym znów o przebieraniu się porywaczy myślała - wszak ludzie to tylko ludzie, zrzucają wierzchnie futro co i raz, ukazując nowe jego pokłady. Ot, dziwactwo w oczach rudego liska jest jednak elementem sprytnej i złożonej gry... Czyjej? W jakim celu? - Czas pokaże...

poniedziałek, lipca 10, 2006

I. Drugi Dzień Gromów - pałac pana Seppun Moritomo

Nie istnieją żadne sekrety.
Nie istnieje głębokie zrozumienie.
Pustka jest wszystkim, Pustka jest niczym.
To taniec Żywiołów.
- Tao Shinsei

12 dnia miesiąca Doji (Kozła) 1129 roku


Już pół roku minęło od czasu, gdy Czarny Lew - a obecnie Cesarz Toturi I (oby Fortuny były dlań zawsze łaskawe!) - zamieszkał w stolicy - Otosan Uchi, a plugawy Fu Leng przypłacił swoje knowania śmiercią.

Pół roku medytacji, pół roku rozmyślań z dala od świata tętniącego życiem... Moją najwierniejszą towarzyszką była ogrodowa śliwa, której nagie, umęczone gałęzie rzucały cień na ściany mego pokoju. Wojownicy wciąż walczyli z niedobitkami z Krain Cienia, wielcy panowie rękami chłopów doprowadzali do porządku swe ziemie... Po zakończeniu walk samuraje wciąż umierali od ran, chorób i wycieńczenia, coraz większe grupy roninów tułały się po Rokuganie. Nadeszła wiosna, a z nią nowe życie, nowa nadzieja - śliwa zazieleniła się pączkami pierwszych liści, a potem przybrała sie w aromatyczną, różowawą biel kwiecia, zaś moja przewodniczka duchowa czcigodna pani Isawa Kaede wyszła za mąż za miłościwie panującego nam Toturiego I. Kraj podźwigał się po wojennych trudach. Wiosna minęła, lato rozkwitało pełnią barw i zapachów, śliwa w ogrodzie w sutej zielonej sukni przyozdobiła się owocami rumieniejącymi od blasku Pani Amaterasu...

Jakimż miłym zaskoczeniem było dla mnie otrzymanie wiadomości od pana Seppun Moritomo, którego ciężarną małżonkę Fortuny zezwoliły nam uratować. Gustownie wykaligrafowane zaproszenie informowało o rychłych narodzinach syna i w wytwornych słowach zapraszało do odwiedzenia letniego pałacu pana Moritomo.
Czcigodna Isawa Kaede zechciała przekonać mnie do podróży, opuściłam więc bezpieczne i ciche mury Kyuden Isawa, pożegnałam mą drogą Przyjaciółkę Śliwę oraz jej opiekuńcze kami i wyruszyłam w drogę. Zrządzeniem Fortun okazało się spotkanie mych towarzyszy, z którymi stawialiśmy czoła wrogom Rokuganu w ostatniej bitwie pod Otosan Uchi. Pan Seppun Moritomo najwyraźniej pragnie godnie uczcić przyjście na świat swego potomka i uhonorować samurajów, którzy uratowali jego małżonkę. Bardzo to godne z jego strony i tym bardziej utwardza mnie w słuszności codziennych modlitw o pomyślność rodziny Seppun.
W ostatniej gospodzie na szlaku przed osiągnięciem celu nastąpiło niecodzienne wydarzenie. Zatrzymała się tam również pewna szykowna skorpionia dama, pani Bayushi Nunchunyo, bywała na dworze i najpewniej dość znaczna, gdyż służba odnosiła się do niej z najwyższym szacunkiem. Zechciała ona poprosić Seiishina oraz mnie o pomoc przy kuracji jej yojimbo. Został on raniony zatrutą włócznią podczas walki z plugawymi bakemono. Rana wydawała się zaiste poważna. Ten mdlący zapach i sącząca się niezdrowa... krew, ah... jedynie Fortuny wiedzą ile sił mi wówczas dały, bym mogła pewnie ustać na nogach i asystować towarzyszowi. Trzeba przyznać, że Samui Seiishin zna się na rzeczy, oczyszczanie takich ran i zajmowanie się chorymi to dlań nie pierwszyzna. Jakie zrządzenia Fortun uczyniły go wędrującym po traktach przymierającym z głodu roninem, nie zaś uzdrowicielem świątynnym? Cóż, może kiedyś dane mi będzie poznać choć część jego losów... Jednakowoż ów samuraj został uleczony, co zasługą Seiishina głównie się stało.

Ostatniego dnia podróży przejeżdżaliśmy opodal lasu. Nie wiedzieć czemu wędrujący za nami ashigaru pana Kakity wydawali się niespokojni... aż do chwili, gdy napotkaliśmy pewnego Nezumi, który oświadczył z nieukrywaną satysfakcją, iż ukrywające się w lesie bakemono zostały wytępione. Pomyślna to wieść, cała okolica pewnikiem odetchnie z ulgą.

Gdy ostatecznie dotarliśmy na miejsce, sokół pana Masakatsu wydał się dziwnie niespokojny. Z początku pomyślałam, że to z powodu bliskości ludzkich budowli i ich licznych mieszkańców. Gdy usłyszałam jednak głuche uderzenia młotów we wbijane w ziemię drewniane pale, zdało mi się, jakoby cała okolica, włączając w to okoliczne kami, pogrążona była w smutku, tudzież cichej kontemplacji... Wkrótce wszystko stało się jasne - gdy tylko spotkaliśmy postawnego inżyniera z klanu Kraba zwanego Kaiu Surai, który doglądał postępów przy budowie palisady wokół pałacu. W kilku słowach zechciał nam nakreślić sytuację. Niedługo potem stanęliśmy przed umartwionym obliczem pana Seppun Moritomo, który obwieścił nam nowinę: jego droga małżonka odeszła do krainy przodków umierając przy porodzie. Zrządzeniem Fortun łaskawym dziecię jednak przeżyło. Mimo to, gospodarz wydawał się przez większość czasu niemal przebywać w melancholijnym zamyśleniu, jakby nieobecny umysłem. Tak oto człowieka zmienić może śmierć ukochanej osoby... tak, można rzec, że i ja coś o tym wiem, choć z panem Moritomo i głębią jego bólu porównywać się nie śmiem. Nie godzi się pochopnie opuszczać miejsca tkniętego taką tragedią, przeto postanowiliśmy zostać na miejscu, starając się wspomóc gospodarza choćby samą swą obecnością, gdyż wydawał się nieco ożywać w naszym towarzystwie. Pan Moritomo zdołał nas nawet zaprosić na odświętną kolację najbliższego wieczora. Takiemu zaproszeniu nie sposób było odmówić... wszak gdym nań zerkała, serce me niemal rozdzierało się ze smutku, widząc jego udrękę, niemal jak na dłoni widząc jego przyszłość, każde spojrzenie na syna zaprawione goryczą, przypominające o śmierci małżonki, która oddała życie, by mógł narodzić się potomek rodu. O Fortuny, dajcie mu siłę i wejrzyjcie łaskawie na jego syna! Czas mi pomedytować nad ludzkich losów zmiennością i trudami, czas uchylić ździebko zasłonę mej przeszłości...

Gdzieś, hen, z oddali dobiega wyraźny, łagodny głos mego Mistrza:
Pamiętaj, Noriko, Pustka jest Wszystkim - Pustka jest Niczym...

I. Drugi Dzień Gromów - Bitwa o Otosan Uchi

Gdy dziesięć tysięcy wojowników rusza do bitwy,
na jej wynik najbardziej wpływają czyny jednej osoby.
- Tao Shinsei

9 dnia miesiąca Fu Lenga (Wołu) 1128 roku

Dziś, gdy piszę te słowa w pokoju ducha, głowę pochylając nad ryżowym zwojem, zaś gdzieś oddali słychać jedynie muzykę cykad, ostatnie wydarzenia zdają mi się jeno snem... Lecz Fortuny wiedzą, że nie z sennymi zjawami bój prowadziliśmy...

Kiyoshi-sama, mój Mistrzu Czcigodny, czemu Cię zabrakło w tamtej chwili? Czemu ma przeklęta duma i uczucia do tego doprowadziły? Czemu przy Twom boku w tej bitwie stanąć nie mogłam?!
Wciąż przed oczami mam tamten świetlisty błysk na tle ciemnego nieba, Twój krzyk... i śmiech Yogo Yunzo... I tylko kami tamtego miejsca wiedzą, jak bardzo wtedy chciałam, by święte Żywioły mnie rozszarpały i pochłonęły na wieki...

Czcigodna Isawa Kaede, Mistrzyni Pustki z Rady Żywiołów - ona jedyna wie, co zaszło. Litościwie zaopiekowała się mną, zechciała w swej łaskawości zaleczyc największe me rany, również duchowe. Gdyby nie nauki, których mi udzieliła, gdyby nie jej dobroć... kto wie, co mogłoby się wydarzyć. Gdy przybyłyśmy razem do obozu Czarnego Lwa, czułam się silniejsze, wiedziałam że moge stawić czoła Siłom Ciemności, kiedy to tylko dni dzieliły Rokugan od największej bitwy w historii. Wiedziałam, że muszę stanąć do walki, przynajmniej po części winy odkupić, stać się godna zaufania i troski okazanych mi przez Panią Kaede...

Plan bitwy był już prawie gotowy - przydzielono mnie do grupy wspierającej walecznego Żurawia, Pana Kakita Masakatsu i jego oddziału ashigaru. Oprócz mnie członkiem owej grupy był również niejaki Samui Seiishin, choć ronin, to sprawny shugenja... a może bushi? To jego podłużne zawiniątko, które przy sobie nosi... oryginalny z niego shugenja, czyżby nie w pełni polegał na mocach danych mu przez Fortuny? Jakież to koleje losu sprowadziły tu tak oryginalnego osobnika? Cóż, czas pokaże. Siła roninów się tu zjechała, by naszą sprawę wesprzeć, również niejaki Ryuu i jego towarzysz Oshiso. Skorzy do walki bushi, bez pana i celu w życiu. Ileż razy się zadumałam nad zbieżnością naszych losów? Wszak i ja swego Mistrza utraciłam. Modlę się do Fortun, by wszyscy trzej odnaleźli swe miejsce w Niebiańskim Porządku, przystając do szanowanych rodów, a w walce zmazując swe ewentualne przewiny.
Pan Oshiso został mi przydzielony jako yojimbo podczas walk. Wygląda na dzielnego wojownika, jego ręka wprawnie dzierży miecz. Gdybyż tylko się ogolił, zadbał o swój wygląd nieco, całkiem godnie by się prezentował - już na obozowym wikcie nieco nabrał ciała i ochoty do walki. Podobnie Pan Ryuu - mam wrażenie, że obaj nie oddalają się od miseczek z ryżem, podobnie zresztą jak Seiishin, na którym pieczę sprawować ma Ryuu. Dzięki Fortunom składam, żem nigdy takiego ubóstwa nie zaznała! Mój Mistrz wszak zawsze podkreślał znaczenie prostoty i nie przywiązywania się do rzeczy materialnych, nauczyłam się więc cenić noce pod rozgwieżdzonym niebem i niewyszukane jadło, jednak niczego nam nie zbywało. Dzięki Fortunom.

Cierpliwy pergaminie, miej litość nade mną, wszak to o bitwie pisać miałam. Pan Kakita Masakatsu znacznym kimś być musi - nosi się jak na godnego samuraja przystało, do walk nawykłego. Otrzymał rozkazy, których wykonania nie powierzonoby byle bushi. Nasza grupa (a przede wszystkim ashigaru) miała sforsować barykadę, która blokowała wyłom w murze... Nasze siły wsmocnił znany wojownik Shinjo Koresh dzierżący wielki miecz o dziwnym kształcie, wraz z oddziałem prowadzonych przezeń Jednorożców. I wreszcie... Zaczęło się!

Me usta bez przerwy szeptały modlitwy do Fortun, widząc zmagania uzbrojonych we włócznie chłopów z przeciwnikiem. Strach wielki ich ogarnia, Fortuny, dodajcie im sił!
Bakemono w wielkiej sile, ich złowieszczy szaman.. widzę twarze wykrzywione w grymasie, słyszę szczęk broni, bitewny skwir szlachetnego sokoła pana Masakatsu, rżenie koni... Nagle - kami muru, czy to widzicie?! - Ogr przed nami! Smród plugawy roztacza, szykuje się do ataku. Nagle - brzdęk zwalnianej cięciwy, wrzask potwora. Czyjś triumfalny okrzyk - Pan Kakita? - tupot końskich kopyt, tumany kurzu przesłaniają mi wzrok. Błysk światła na wspaniałej lancy (nie myliłam się, Masakatsu-san to wytrawny jeździec, broń dzierży pewnie), ryk ogra boleśnie ugodzonego, trzask pękającego drzewca... Nic to, walka trwa nadal.. świst powietrza przeszywanego jadeitową smugą - pan Seiishin ugodził ostrzami bestię. Poczułam chwilę uniesienia - tak, teraz moja kolej! Żywiole Ziemi, ukaż swą potęgę! Wciąż w uszach dudni mi dźwięk implozji, gdy zrządzeniem Fortun udało się zmaterializować głaz, który ugodził dogorywającego potwora, skracając jego męki... Czy słusznie postąpiłam, czy godziło mi się dłoń podnieść na tą żyjącą i czującą istotę, choćby nawet była stronnikiem Fu Lenga? Jeszcze dziś godzi mi się nad tym pomedytować.

Przedarliśmy się dalej, męstwo mych towarzyszy do dziś pamiętam, zakarbowałam dobrze w swej pamięci odwagę pana Oshiso (oh, gdyby zgodził sie być mym yojimbo na nieco dłużej... ale czy godzi mi się związywać jego los z moim, niegodnym, prowadzącym do nieuchronnej zguby?), a także waleczność Pana Kakity. Wokół drży powietrze, ziemia się trzęsie, gromy godzą w pałac - dotychczasowa siedzibę Fu Lenga. Nam droge zagradzają plugastwa Jingoku, znajomy smród wypełnia nasze nozdrza... Oni, przeklęte Oni... Przeklęty i mój Mistrz... zachwiałam się wtedy nieco, zbladłam na wspomnienie tamtych chwil... Czas nam się z wrogami zmierzyć - gdy wtem zza rogu wypadają na koniach trzej Skorpionowie. Rumaki dotknięte skazą Cienia, zaś jeźdźcy... cóż, znam conajmniej dwóch z nich, w oczach Yogo Mikabe widzę błysk rozpoznania i.. zdziwienia? Czyżby myślał, zdrajca i krwawy przeniewierca, że mnie już wśród żywych nie ujrzy? I ten krzywy uśmiech, który tak dobrze poznałam... Otrząsam się, choć koncentracja przychodzi mi z trudem. Nasze spojrzenia łączą się, jego wzrok wydaje się sprawiać mi niemal fizyczny ból, jakby sztylet wbijany w samo serce... Głupia Noriko, głupia... Ułamkiem świadomości rejestruję walkę mych towarzyszy z demonami, ciosy, strzały i pioruny (ah, znów błysk lancy pana Kakity w blasku słońca!) rażące wrogów. Yogo Yunzo - czy to na pewno on? - wiezie na swym siodle przewieszoną przez nie ciężarną kobietę w opłakanym stanie. Cóż on tutaj robi?! Kim jest ta kobieta? Czyżby częścią kolejnego plugawego ich planu? NIE! Tym razem ich powstrzymam! Najwyraźniej jednak Pan Seiishin jest szybszy - jego jadeitowa magia godzi śmiertelnie w rumaka, odsyłając go w piekielne czeluści. Yogo Yunzo gotuje się do walki... Mikabe zaś wciąż spogląda w me oczy i mówi swym zniewalającym głosem "Będzie jeszcze okazja, Yunzo-sama" nadal uśmiechając się tryumfalnie. Muszę... muszę się otrząsnąć...
Kątem oka widzę, jak waleczny Pan Kakita staje do walki z trzecim Skorpionem, kilka szybkich i precyzyjnych cięć katany - jednak jego przeciwnik zadaje cios, który dosięga Masakatsu. Waleczny Żuraw pada z rozpłataną piersią. Przeze mnie? Nie! Wróg szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu. Dwaj panowie Yogo umykają. Co robić? Muszę działać natychmiast! Uwalniam się ostatkiem sił spod spojrzenia Mikabe, Seiishin chwieje się wznosząc modlitwy o zatrzymanie skorpioniego ostrza pędzącego do celu. Wspieram towarzysza i Pana Kakitę - nie pozwolę rodowi Yogo kolejny raz dopiąć swego!
Jadeitowy błysk - Skorpion pada na ziemię bez życia. Udało się, Pan Kakita ocalony!
Pochyylam się nad leżącą bez tchu młodą ciężarną kobietą - otumaniono ją ziołami, lecz powinna przyjść do siebie. Widzę na jej szatach mon rodziny Seppun. Do jakich niecnych celów była im potrzebna ta krucha istotka? Musimy się nią zaopiekować, by większa krzywda jej się nie stała...

W tym momencie miastem wstrząsa potężna fala gromów, powietrze przesyca zapach wyładowań piorunów, me ciało drży pod naporem wichru. Na nieboskłonie walkę toczą ciemne chmury z Panią Amaterasu, lecz ta rychło zwycięża. Oni padają bez życia. Wreszcie Siódmy Grom uderza w Zamek - niszcząc Fu Lenga i wszystkich jego popleczników, którzy nie zdołali umknąć...

Dokonało się.
Otosan Uchi znów jest rozświetlane blaskiem oblicza Pani Amaterasu!
Chwała Fortunom!